Recenzja: Lorein – Złamania

Początek roku możemy zaliczyć do udanych pod względem muzycznym, m.in. dlatego też, że właśnie ukazał się  album „Złamania” znakomitego zespołu Lorein.

Jest to trzeci krążek tej grupy i można bez wątpienia powiedzieć, że jest to  najmocniejsze wydawnictwo w ich dyskografii. Najnowsza płyta została utrzymana  w indie-rockowym brzmieniu. Brzmienie jak przystało na Lorein, jest wyjątkowe, bardziej „zachodnie” choć staram się unikać tego typu określeń, lecz dążenie do tego zagranicznego brzmienia jest spotykane u większości zespołów. Cała konwencja i charakterystyka płyty mieści się w ramach, w jakich od dawna kojarzę zespół z ich poprzednich płyt. Utrzymany styl, genialne gitarowe brzmienia, idealne dobranie instrumentów oraz słyszalna zabawa z kompozycjami.

Muzycznie zespół trzyma  bardzo wysoki poziom, dopracowali do perfekcji swoje aranżacje, nie usłyszymy niepotrzebnych dźwięków, ale świetnie skrojony i uszyty każdy utwór.

Do tego szycia utworu jest bardzo potrzebna warstwa tekstowa. Lorein ściśle dopracowali ten element płyty. Teksty są bowiem bardzo rozwinięte, pełne metafor, rymów parzystych, jak i przeplatanych, a także płynnych przejść. Przykładowo zacytujmy tytułowy utwór „ Złamania” : „ Gdy łamiesz mi serce, połam też ręce, nie są potrzebne, nie dotknę cię więcej…” 

Gdy warstwa tekstowa nie kłóci się z warstwą muzyczną, gdy ich spójność ukazuje nam genialność płyty, wiemy, że krążek będzie wybitny i doceniany. Nie sztuką jest wydać płytę, z której zespół będzie dumny, którą będą się chwalić, dzięki której zespół zacznie koncertować. Sztuką jest to aby płyta się spodobała, aby została doceniona przez słuchaczy, którzy staną się fanami, przyjdą na koncerty. Płyta to przecież produkt, więc istotnym jest, aby została dobrze i godnie przyjęta przez rynek muzyczny. Lorein na szczęście nie musi się o to martwić, bo album spełnia wszystkie ww. wymogi.

Nie jestem wizjonerem, ale wiem, kiedy mam do czynienia z dobrą płytą- kiedy wpada mi w ucho i dziwna siła sprawcza nakazuje mi już- od razu po pierwszym przesłuchaniu nucić poszczególne utwory. Tak jest właśnie w tym przypadku- album mnie „nie męczy”, może przez długie godziny grać w odtwarzaczu, sprawdza się podczas podróży, towarzyszy mi i umila czas, stając się nieodłączną częścią mojego dnia. Co to oznacza w praktyce? Mianowicie to, że nowy wytwór Lorein wnosi jakąś wartość dodaną- nie każdy muzyk, twórca potrafi stworzyć dzieło, które pozostaje w eterze przez długi czas, dlatego już za sam ten „czynnik” płyta jest warta polecenia.

Wyjątkowość tego longplaya przynosi jeszcze wokal, który jest ciepły, banalny  i przefalsetowany. Niestety są kawałki na albumie, gdzie można pomylić się z głosem Rojka. Czasami słyszymy u Lorein więcej Myslovitz niż w Myslovitz 😉 

Teksty o miłości, tej zwyczajnej, tej na którą czekamy i tej, która przeminęła. Ból, radość, szczęście i łzy. Opisane poetycko, zaśpiewane wzniośle, ale jednak prosto i banalnie nie tracąc na wyjątkowości. 

Zaskakują i imponują swoim graniem, barwą i tekstami. Mamy pełnowartościowy album, przesycony indie-rockowym brzmieniem, wręcz możemy określić album jako rock alternatywny z dużym potencjałem. 

Brakowało takiego brzmienia ostatnio na rynku muzycznym, płyty z takim potencjałem i modnym, wpadającym w ucho graniem. Lorein spodoba się nie tylko miłośnikom indie-rockowego brzmienia,  w zasadzie każdy znajdzie tu coś dla siebie, a to dzięki melodyjnemu graniu ze świetnymi tekstami. 

Napisz komentarz

Adres e-mail nie będzie opublikowany i widoczny

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.