Recenzja: Taco Hemingway – Jarmark

Taco Hemingway i album wypuszczony latem? Brzmi prawie jak nowa świecka tradycja. Choć jest obecny na rynku dopiero od 2015 roku („Trójkąt Warszawski”’; wcześniej tworzył po angielsku, jednakże nie były to zbyt udane próby) to zdążył wydać  5 albumów (nie licząc pobocznego projektu z Quebonafide). Godna pozazdroszczenia płodność twórcza czy jednak narzucenie sobie sztywnych ram na czym cierpi jakość nagrań Artysty? Przekonajcie się o tym czytając moją recenzję „Jarmarku”, jednego z dwóch zapowiedzianych na ten rok albumów Taco („Europa” czeka jeszcze na swoją premierę).

Na samym początku swojej drogi artystycznej Filip Szcześniak (tak brzmi prawdziwe imię i nazwisko rapera) określił się jako „głos pokolenia które nie ma nic do powiedzenia”. Mimo tego jego albumy niosły za sobą pewną treść, miały pomysł na siebie. Przykładem jest „ Trójkąt Warszawski”  który opowiadał historię miłosną prosto z miasta pachnącego „szlugami i kalafiorem”. Przełomowym momentem było wydanie „Umowy o dzieło”. To wtedy młody raper szturmem wdarł się na  scenę i zaczęło być o nim głośno. „Umowa…” była manifestem prekariatu, pokazywała życie codzienne młodych mieszkańców dużych miast, zmuszonych do pracy na śmieciówkach, niepewnych swej przyszłości, jednakże próbujących robić dobrą minę do złej gry, podążających za modami, co często obraca się przeciwko nim i pokazuje ich hipokryzję. Następny etap to był Taco coraz bardziej skupiający się na sobie, swoim wnętrzu, swoich relacjach z fanami. Zmianie uległo brzmienie, stało się bardziej newschoolowe, pojawił się autotune. Ciągle jednak brakowało szerszego komentarza społecznego, zarzucano Filipowi  że nie wykorzystuje swojej pozycji do przekazania swoich poglądów, nie wpływa w żaden sposób na młodsze pokolenie swoich fanów (zarzut taki czynił m.in. Janusz Panasewicz w wywiadzie dla Onetu).  I wtedy pojawiło się „Polskie Tango”. Wypuszczone tuż przed drugą turą wyborów prezydenckich narobiło ogromnego zamieszania (na dziś ponad 12 mln streamów na Spotify!) i pokazało że nowy Taco to nie będzie chłopak który nie ma nic do powiedzenia. Nowy Taco to wściekły 30-latek i na „Jarmarku” wyrzuca z siebie całą frustrację oraz negatywne emocje.

Album otwiera pierwsza część „Łańcucha”. Motyw ten będzie się przewijał jeszcze w trakcie trwania płyty, obejmując jej środek i spajając ją na samym końcu. Fifi opowiada historię jak pozornie małe gesty, kąśliwa uwaga, ksenofobia, niezrozumienie drugiego człowieka prowadzi do dramatów osób przedstawionych w historii. Każdą z historii kończy swoim charakterystycznym wokalem Artur Rojek i muszę przyznać że naprawdę jego głos wprowadza do „Łańcuchów” dodatkową warstwę smutku, szczególnie w ostatniej części. Kolejnym mocnym punktem (oprócz „Polskiego Tanga, które jest dla mnie najlepszym utworem płyty) jest „Influenza”. Zwraca uwagę gra słów. Influenza to z łaciny „grypa”(co w erze koronawirusowej jest dosyć ironiczne) i jest bardzo podobna do słowa influencer. Tematyka utworu obraca się wokół „wszechwiedzy” wszelkiej maści internetowych osobistości które mimo tego że nie mają pojęcia o tym co mówią roznoszą (zarażają) swoich odbiorców pseudonauką oraz teoriami spiskowymi (których tematykę Taco wymienia pod koniec utworu). Ale w „Influenzie” jest jeszcze Gość. Nieprzypadkowo piszę to z dużej litery bo to co zrobił Gruby Mielzky w swojej zwrotce to mistrzostwo świata. Tyle ukrytych znaczeń, nawiązań oraz to z jakim luzem przeszedł przez bit… Chapeu bas. Na wyróżnienie na płycie zasługują również „POL Smoke” (Taco na drillowym bicie, chłopak cały czas się rozwija i zaskakuje) gdzie raper rozlicza się ze swoją przeszłością i prezentuje dosyć smutny podział naszych rodaków ze względu na brane używki oraz „1990s Utopia” z gościnnym wokalem Kachy Kowalczyk z Coals. Filip pokazuje nam wizje życia Polaków zaraz po transformacji ustrojowej. O czym marzyli, a co ostatecznie dostali od losu (i od siebie nawzajem). Smutne (i mroczne pod koniec) love story. I gdyby album miał tylko tyle utworów to można byłoby mówić o całkiem udanej płycie (nie idealnej, ale o tym później), ale pojawiają się słabsze momenty.
„Dwuzłotówki Dancing” jest dosyć sztampowym kawałkiem o chciwości kleru z nutą gimnazjalnego ateizmu. I ten refren, coś strasznego! „Panie, to Wyście!” natomiast psuje zarówno refren (już drugi na tej płycie) jak i absurdalny dialog na dwóch Filipów Szcześniaków przedrzeźniających się nawzajem. „Nie mam czasu”, „W.N.P” oraz „Szczękościsk” po prostu przelatują przez ucho i nie zostają w nim na dłużej, aczkolwiek koncept tej ostatniej zasługuje na uwagę. Tematyką pośrednio nawiązuje do „Umowy o dzieło” i pokazuje dwugłos nowych yuppies oraz młodych dorosłych którzy dopiero wchodzą na rynek pracy i mimo wykształcenia, starań muszą „stać, mówić: proszę PIN i zielony).

Czy „Jarmark” to najlepsza płyta Taco Hemingwaya? W żadnym razie. Ale nie jest też najgorszą. Filip w końcu wylał z siebie całą złość która miał na Polskę, naszych krajan oraz na nasze narodowe wady i postawy. Ksenofobię, podatność na pseudonaukę, kwestionowanie wszystkiego, unikanie tematów tabu. Jest publicystyką miejscami koślawą, czasem trącącą banałem, ale jest potrzebna. Może chociaż części z nas przyda się kolokwialnie mówiąc strzał na odlew, bo jeśli nie zaczniemy szanować siebie wzajemnie to Taco będzie miał naprawdę dużo materiału na nową płytę.
I tak naprawdę nie wiem czy to będzie dobrze dla nas czy wręcz przeciwnie.

7.5/10



Napisz komentarz

Adres e-mail nie będzie opublikowany i widoczny

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.