To zabrzmi brutalnie, ale nic tak nie napędza zainteresowania twórczością danego artysty jak jego… śmierć. Przykład? Na liście najlepiej sprzedających się płyt w Polsce (OLIS) znajdują się aż cztery składanki z największymi przebojami, które firmuje zmarły w maju br. Zbigniew Wodecki. Dlatego dosyć logicznym posunięciem wydaje się być ponowne wznowienie jego debiutanckiego albumu z 1976 r., które zapewne również będzie cieszyło się sporym powodzeniem.
Longplay ma zresztą osobliwą historię – jego debiut przeszedł raczej bez większego echa. Połowa lat 70. to w końcu czas, kiedy w radiu, telewizji i na estradach prym wiodły przede wszystkim śpiewające panie: Anna Jantar, Irena Jarocka i Maryla Rodowicz oraz zespoły Czerwone Gitary i 2 plus 1. Do tego grona sukcesywnie równał Krzysztof Krawczyk. Dla Wodeckiego najlepszy czas miał dopiero nadejść.
Potwierdza to lektura archiwalnych notowań ówczesnych list przebojów. Z grona jedenastu kompozycji zawartych na krążku chyba tylko jedna tak naprawdę na nich zaistniała. „Kochałem panią kilka chwil” dotarła do 12. miejsca zestawienia miesięcznika „Non Stop”. Co prawda, utwór „Wieczór już” znalazł się wśród propozycji na najlepszą piosenkę miesiąca stycznia 1978 r., ale nie otrzymał ani jednego punktu od redaktorów muzycznych Polskiego Radia! Dopiero kolejne nagrania Zbigniewa Wodeckiego zyskały status przebojów – „Okno, róża i balkon”, „Izolda” (oba w 1977 r.), „Zacznij od Bacha”, „Fantazja”, „Opowiadaj mi też” (wszystkie wylansowane w 1978 r.). Minęło jednak blisko 40 lat i… w sprzedaży pojawił się koncertowy album „1976: A Space Odyssey”, który Zbigniew Wodecki nagrał wspólnie z Mitch&Mitch Orchestra and Choir. Odświeżony, acz z zachowaniem subtelnego klimatu oryginału, materiał odniósł wreszcie sukces, przynosząc Wodeckiemu Złotą Płytę. Kto by się spodziewał?
Wróćmy jednak do jego debiutanckiej płyty w brzmieniu z 1976 r. Tu,muzyk i artysta w jednej osobie, wystąpił w potrójnej roli – kompozytora, instrumentalisty i oczywiście wokalisty. Muszę przyznać, że z każdej z nich wywiązał się znakomicie.
„Rzuć to wszystko, co złe” jest mocno osadzone w popowej stylistyce lat 70., z bogatą, rozpisaną na dużą orkiestrę, aranżacją. Dodatkowym „smaczkiem” jest tutaj popisowa gra Wodeckiego na trąbce. Nie mogę zrozumieć, dlaczego kompozycja, mająca wszelkie zadatki na przebój, stała się popularna dopiero kilka lat temu, wraz z premierą jej odnowionej wersji. Po tym dobrze „przyswajalnym” wstępie przychodzi pora na spokojniejszy utwór – „Pieśń ciszy”. Przywołuje on skojarzenia z sentymentalnym, wręcz intymnym, repertuarem Ireny Jarockiej z jej drugiej długogrającej płyty – „Gondolierzy znad Wisły”.
Z kolei „Wieczór już” to zaskakująca bossa nova (być może jedyna w dorobku Jarosława Kukulskiego), którą wieńczy popis gry na skrzypcach Wodeckiego. „Ballada o Jasiu i Małgosi” ma dosyć złożoną harmonię i tu na pierwszy plan wysuwa się fortepian. „Panny mego dziadka” to quasi – historia o starszym mężczyźnie (na co zresztą wskazuje sam tytuł), który „wielki pociąg miał do dam”. Temat bardzo nietypowy, który w połączeniu z przetworzonym głosem Wodeckiego sprawia, że brzmi on anachronicznie.
„Dziewczyna z konwaliami” oraz „Kochałem panią kilka chwil” to propozycje zaadresowane raczej do dojrzalszego (wiekiem i emocjonalnie) odbiorcy. Elegancja – myślę, że to słowo najlepiej oddaje charakter tych kompozycji. To wrażenie potęguje solo na trąbce w drugim utworze, które przywodzi na myśl standardy jazzowe. W ten klimat idealnie wpasowuję się „Odjechałaś tak daleko”. W „Przedmieściu” – jak sugeruje sam tytuł – dostajemy momentami bardzo typowy opis miejskiego krajobrazu („Czarną smugą asfaltu lśnią jezdnie/Ktoś wyjeżdża, by ktoś mógł powrócić”). Osobiście razi mnie tekst „Partyjki”, który – mówiąc oględnie – nie jest najwyższych lotów („Raz, gdy śnieg padał/”padał, aż napadał”).
Dodatkową atrakcję reedycji stanowi utwór „Tak daleko stąd, tak blisko”, który nie zmieścił się na oryginalnym longplayu i swoją premierę ma dopiero teraz.
„Zbigniew Wodecki” to album bardzo spójny, momentami bardzo liryczny, wyciszony, dojrzały. I w swoim czasie niedoceniony. Może jednak nie jest tak źle z naszym narodowym gustem, skoro płyta zyskała uznanie właśnie dzisiaj?