Zdzisława Sośnicka wydała swoją ostatnią płytę ponad 2 lata temu. Opadły emocje, medialny szum wokół gwiazdy i… nadzieje na trasę koncertową promującą album. W tzw. międzyczasie ukazało się sporo nierzetelnych artykulików przedstawiających Sośnicką jako rozkapryszoną diwę, dlatego siłą rzeczy jej twórczość zeszła na dalszy plan. Niesłusznie.
Płyta powstała na fali zainteresowania odnowionymi cyfrowo reedycjami poprzednich krążków artystki. Niebagatelny udział w jej powstaniu miał również Romuald Lipko, który skomponował dla niej utwór „Tańcz, choćby płonął świat”. Od niego wszystko się zaczęło.
Ten (nie)przypadkowy splot wydarzeń bliźniaczo przypomina okoliczności, w których powstał poprzedni krążek Sośnickiej – „Magia serc” z 1998 r. Wspomniany już Lipko zachęcił piosenkarkę do zarejestrowania materiału na nowy studyjny album i „wyposażył” ją w stosowny repertuar, a wydana nieco wcześniej płyta z jej przebojami z serii „Złota kolekcja” została ciepło przyjęta przez słuchaczy. Trudno zatem nie mieć uczucia déja vu…
Niestety, przez kilkanaście lat rynek muzyczny zmienił się diametralnie i nowe propozycje Sośnickiej nie miały szansy na zaistnienie w najszerszej przestrzeni medialnej, czyli w radiach komercyjnych. Sama wytwórnia chyba również nie chciała zainwestować większych pieniędzy w promocję krążka, ponieważ ta zakończyła się na dwóch singlach. Niestety, żyjemy w czasach, kiedy wykonawczyni ponadczasowej „Alei gwiazd” pozostaje w cieniu miałkich popowych produkcji, jakich namnożyło się bez liku.
Kto wie, czy nie jest to ostatnia płyta w dorobku Sośnickiej? Cóż, na to nie mamy już wpływu, lepiej przyjrzyjmy się albumowi „Tańcz, choćby płonął świat” z bliska.
Na szczęście muzycznie i tekstowo nikt nie starał się uczynić z Sośnickiej na siłę „odmłodzonej” nastolatki. Wykonanie? Nie oszukujmy się, że piosenkarka będzie śpiewać tak, jak 30 lat temu, ale jak na 69 – latkę (!) jest naprawdę dobrze i – co ważne – jej głos brzmi naturalnie. Dobrze współgra z nim żywe instrumentarium albumu, zwłaszcza znakomity kwartet smyczkowy.
Z patetyzmem i monumentalnością tytułowego utworu kontrastuje lekka, przyjemnie gitarowa piosenka „Chodźmy stąd”. „Ta sama” to dosyć przewidywalna opowieść o próbie zatrzymania chwili i czerpania z życia tyle, ile jest to możliwe. Wyznanie o sobie samej? Podobne przesłanie płynie z „Nie żałuj tych lat” z chórkiem nieco przypominającym produkcje Enigmy.
Moją ulubioną piosenką z zaprezentowanego zestawu jest „Kiedyś” – z lirycznie wyśpiewanymi zwrotkami i bardzo ekspresyjnym refrenem. Zdzisława Sośnicka pięknie „ozdobiła” całość wokalizami. Artystka zupełnie inaczej prezentuje się w „Śnie” – to mocniejszy utwór z charakterystyczną dla Lipki konstrukcją – zwrotki i następujący po nich refren rozdziela tzw. przedrefren. Kompozycja przywodzi mi na myśl twórczość rodem z lat 80. (nie jest to, bynajmniej, zarzut), zwłaszcza „Fame” Irene Cara.
„Pamiętaj to, co dobre, zapomnij to, co złe” – taki truizm „włożył” artystce w usta sam Andrzej Mogielnicki, który popełnił wiele lepszych tekstów. Daleko mu do formy, którą zaprezentował w takich przebojach, jak chociażby: „Nic nie może wiecznie trwać”, „Tyle samo prawd, ile kłamstw” czy „Małe tęsknoty”. Dance’owy klimat utworu również mnie nie przekonuje.
Artystka najbardziej autentycznie brzmi w lekkich, delikatnych piosenkach, takich jak „Tęcza”, która momentami przywołuje klimat dokonań Budki Suflera z lat 90., na czele z „Balem wszystkich świętych” i „Takim tangiem”…
Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie jazzująca „Myliłam się” – bardzo kameralnie zaaranżowana kompozycja Luizy Staniec. W ten wyciszony nastrój wpisuje się „Dobranoc ziemio”. Oby nie była to zapowiedź kolejnego medialnego milczenia Sośnickiej…
Piosenki zawarte na płycie opatrzono mądrymi tekstami, które najczęściej dotykają tematu miłości, ale czynią to w niebanalny sposób (z wyjątkiem „Do mnie przyjdź” i „Pamiętaj to, co dobre”). Towarzyszące im kompozycje są melodyjne, dobrze „przyswajalne”, wpadają w ucho. Sama Zdzisława Sośnicka zaskakuje dobrą formą wokalną – jest subtelna w dolnych i średnich rejestrach i pełna energii w wysokich. Taka kombinacja sprawia, że jest to udana płyta, na której nawet słabsze momenty nie są rażące.
Mam nadzieję, że ciąg dalszy nastąpi…