Dziś w moje ręce trafił najnowszy krążek Andrzeja Piasecznego- muzyka doświadczonego i kojarzonego ze specyficznym nurtem muzycznym.
Utwory, które znalazły się na płycie z pewnością dla słuchaczy z rocznika ’80 będą miłym wspomnieniem z młodości. Śmiem przypuszczać, że dla samego Artysty również.
Trzeba przyznać, że w dość ciekawy i przyjemny sposób zaaranżował stare numery okraszając je muzyką orkiestry symfonicznej.
Sam Andrzej i jego głos nigdy mnie nie zachwycały, ale z chęcią przesłuchałem płyty- ot z samej ciekawości.
Lekkie, wręcz polotne kawałki od początku wieją nudą. Album jest, niestety w moim odczuciu słaby, odtwórczy. Co prawda umiejętnie wplecione powabne smyczki dodają uroku i melodyjności, mimo wszystko wciąż w głowie rodzi się pytanie, a wręcz stwierdzenie, że Andrzej wypalił się doszczętnie?
Pozycje z nowej płyty nie sprawiają, że na nowo odkrywam Artystę, jego twórczość i przede wszystkim przesłanie tej twórczości. W zasadzie czuję, że brak jest tutaj przesłania, a zatem doszło do okaleczenia utworów pierwotnych…
Do tej pory Piasek współpracował ze znakomitymi muzykami, którzy tworzyli dla niego podkłady muzyczne, a sam Andrzej pisał tylko teksty. Tym razem coś poszło nie tak.
Pisząc tę recenzję natknąłem się akurat na program, w którym Artysta dyskutował z jednym z wykonawców, który „pisze muzykę”, na co Andrzej szybko odpowiedział, że on pisze teksty i zaprasza go do siebie 🙂 Może z tej współpracy wyszłoby coś ciekawszego niż aktualne – najnowsze wydawnictwo Piaska.
Na albumie znalazły się „odgrzane kotlety”, w większości są to polskie covery wylansowane w latach ’90. Przykładowo znajdziemy tutaj hit Roberta Gawlińskiego- „O sobie samym”, Dżemu-„Do kołyski”, Edyty Bartosiewicz-„Ostatni”, Myslovitz- „Scenariusz dla moich sąsiadów”, Hey- „List”, a także Varius Manx- „Zanim zrozumiesz”.
„Kalejdoskop” chyba jest spełnieniem artystycznych marzeń Andrzeja Piasecznego, który wymyślił sobie, że zaśpiewa piosenki, które ceni za walory zarówno muzyczne, jak i literackie, a na dodatek zrobi to w towarzystwie i akompaniamencie orkiestry symfonicznej, tak jak robili to przed nim choćby Perfect, Lady Pank, czy De Mono.
Orkiestrę, Metropole Orkest, znalazł aż w Holandii i tam też w Hilversum koło Amsterdamu Piasek nasz Piaseczny płytę oto nagrał.
Niewątpliwie Andrzej Piaseczny jest uzdolniony wokalnie, ale mam wrażenie, że przeliczył się ze swoimi możliwościami i to, co stanowiło o jego sile jako popowego artysty, śpiewającego zwykle z kilkuosobowym bandem, tu obnaża bezlitośnie jego ograniczenia głosowe, których nie dało się wyłapać na poprzednich- udanych płytach artysty: „Spis rzeczy ulubionych”, czy „To co dobre”. Poza tym zabrakło mu pomysłu na interpretację ulubionych piosenek, a była to rzecz kluczowa, zważywszy, iż nie są to utwory tworzone z myślą o tym wykonawcy.
Kilka dni temu, otrzymałem telefon od znajomego, który zapytał się, czy miałem okazję słuchać nowego albumu Piaska, odpowiedziałem, że nie i szybko dostałem odpowiedź: „Jak nie słuchałeś, to nie trać czasu”. Nie posłuchałem i żałuję. Wstępny entuzjazm niestety zakończył się lekkim niesmakiem.
Pozbawiona gustu, smaku, epatująca tanimi wzruszeniami i wydumanym blichtrem. Album szkaradny, nie do zniesienia. Dramatycznie kiepski i płytki.
Trzymajcie się od niego z daleka.
Jakbym miał dać ocenę to: 3/10 z uwagi na orkiestrę;)
Posłuchacie sami:
Jakbym czytała swoje myśli 😉 szkoda, że nie przeczytałam zanim posłuchałam 🙂
Gdyby nie ta orkiestra 😀