Po kilku zamieszczonych recenzjach, możecie domyślać się jaki jest mój styl muzyczny, więc przyznam się dziś oficjalnie, że posiadam wszystkie albumy Comy oraz dwa solowe albumy Piotra Roguckiego – „Loki – wizja dźwięku” czyli ścieżka dźwiękowa do filmu, który nigdy nie powstał oraz „95-2003″- swobodne podsumowanie solowych dokonań artysty. Obie płyty, utrzymane w rockowej konwencji, zagrane w wersji akustycznej nabierają zupełnie innego brzmienia niż dotychczasowa dyskografia zespołu.
Ucieszyłem się, gdy zostałem poinformowany o koncercie w Nowej Rudzie, jako podsumowanie „Noworudzkich Biegunów Kultury” na których wystąpił właśnie Piotr Rogucki.
Przez cały koncert artyście towarzyszyli Marcin oraz Andrzej Szczypiorscy, czyli multiinstrumentaliści, dzięki którym prócz gitary akustycznej Piotra Roguckiego, można było usłyszeć także wiolonczele, marimbe, bas, również instrumenty perkusyjne i wiele więcej.
Koncert był wpisany w konwencję akustyczną i bardziej odpowiada wokaliście niż stricte rockowe wcielenia Comy. Materiał, zagrany na koncercie, okazał się pretekstem do większego konceptu, którego warstwa muzyczna uzupełniana była opowieścią i didaskaliami referowanymi w przerwach pomiędzy poszczególnymi utworami. Z charakterystycznym poczuciem humoru i feelingiem,
Roguc dodawał kolejne wątki historii, wprowadzając swych słuchaczy w stan skupienia, po to, by jednym stwierdzeniem wywołać u nich salwę śmiechu. Co jakiś czas trafiało się również wyznanie miłosne spod sceny i zza niej, na co artysta odpowiadał z uśmiechem, że dziękuje. Takie balansowanie na granicy dobrze zrobiło atmosferze.
Każdy kto spodziewał się ostrego pogo, szału pod sceną i koncertowych okrzyków mógł się rozczarować, gdyż koncert miał zupelnie inną formę. Na siedząco, na spokojnie, by posłuchać.
Koncert niczym teatralny spektakl – subtelnie przybliżył piękno sztuki, przeniósł do innego wymiaru i pozwolił zapomnieć o otaczającej codzienności.
Roguc znany jest z tego ,żę potrafi także zrobić z siebie wariata (a taka umiejętność, podszyta profesjonalizmem to dar Boży), doskonale potwierdziły jego szaleństwa sceniczne, opętańcza mimika i władcze gesty. Ten człowiek faktycznie może starać się o rządy dusz…
Trzeba przyznać, że równowaga pomiędzy liryzmem, a szaleństwem w obrębie występu nie została zachwiana. Loki to muzyk rockowy i taki charakter tego parateatralnego spektaklu udało się utrzymać.