Pójście w kierunku space- rocka może być różnie odebrane przez fanów Muse. Dla jednych będzie to pozytywne zaskoczenie- dla innych kompletne rozczarowanie. Brytyjski zespół odrywa od rzeczywistości, by przenieść się ze swoją muzyką w klimaty żywcem wyciągnięte z serii filmów „Tron” czy „Łowca Androidów”.
Okładka „Simulation Theory” wykonana przez Kylea Lamberta pracującego przy netflixowej produkcji „Stranger Things” oraz teledyski udostępniane przez grupę wyraźnie wskazują na kierunek jaki obiera Muse przy swoim ósmym albumie studyjnym. Ucieczka w nieznane, wyimaginowane, wirtualne światy i przestrzenie to zupełnie inny koncept w odróżnieniu od ich ostatniego krążka „Drones” wydanego w 2015 roku.
Otwierający utwór „Algorithm” jest pełen przepychu i można postawić go w jednym rzędzie z takimi kompozycjami Muse jak „Newborn”, „Apocalypse Please”, czy „Take A Bow”, które również były openerami na poprzednich albumach zespołu. Tekst kawałka kwestionuje rzeczywistość świata i klimatem przypomina koszmar Charliego Brooka z serialu „Black Mirror” czy wspomniany już wcześniej komputerowy świat z serii filmów „Tron”. Neonowa ucieczka w inne realia towarzyszy również delikatnie 'depeszowemu’ „The Dark Side”, chwytliwemu „Something Human” czy „Blockades” z charakterystycznymi 8-bitowym wstawkami w aranżacji.
Muse zawsze potrafi zaskoczyć, a na „Simulation Theory” nie jest inaczej. Dzięki długoletniej współpracy z amerykańskim producentem Richem Costeyem zajmującym się artystami popowymi i hip- hopowymi, zespół może oderwać się od swojej patetyczności i po prostu bawić się muzyką mieszając różne konwencje. Tak właśnie jest na „Simulation Theory”. Tego typu podejście pozwala Muse nie zgnuśnieć, a dodatkowo poszerzać muzyczne horyzonty zespołu.
Album potrafi w swojej prostocie łączyć elementy rocka i muzyki elektrycznej, co stanowi jego mocny punkt. Taki zabieg można zaobserwować m.in w utworze „Pressure”, który przypomina dokonania grupy z albumów „Black Holes and Revelations” czy „Supermassive Black Hole”- jest to jeden z lepszych momentów na „Simulation Theory”. Na wyróżnienie zasługują również „Two Times” i „Get Up And Fight”, których słucha się po prostu przyjemnie i kompozycje zapadają w pamięć.
Na płycie znajdują się też gorsze momenty i zaliczają się do nich utwory „Propaganda” czy „Break It To Me”. Aranżacje są przesadzone jak na 3- minutowe kompozycje, co sprawia wrażenie przytłoczenia i przerostu formy nad treścią. Trochę lepiej na tle wyżej wymienionych utworów prezentuje się zamykający album „The Void”. Kawałek dobrze podsumowuje album, a delikatny wokal Matta Bellamyego w połączeniu z prostą aczkolwiek ciekawą aranżacją stanowią przyzwoite zamknięcie „Simulation Theory”.
Ósmy, studyjny album Muse nie jest tak dobry jak lekko zwariowany „Origin of Symphony” z 2001 roku czy ostatni krążek „Drones”, gdzie zespół porzucił rockowe brzmienia. Być może porównywanie „Simulation Theory” do poprzednich dokonań brytyjskiej grupy w ogóle nie powinno mieć miejsca. Jest to jednak nadal Muse jednynie taki, który chce spróbować czegoś nowego, innowacyjnego w całkiem innej konwencji. Muse na „Simulation Theory” zaprasza fanów do ich futurystycznego, muzycznego świata. Warto, więc skorzystać z tego zaproszenia jednak wrażenia po tej muzycznej wędrówce będą z pewnością zróżnicowane.
6/10
Sebastian Mikiel