Kariera Michała Szpaka w polskim show biznesie to przypadek mocno nietypowy. Od lat kreowany przez kolorowe magazyny na celebrytę-– kąskiem do tej roli jest łatwym i łakomym z uwagi na ekscentryczny wizerunek – do tego potykający się choćby o stacje radiowe, bo kawałki ma rzekomo „nieradiowe”, cokolwiek to oznacza. Przy takim podejściu mainstreamowych mediów i oporze branży ktoś inny łatwo mógłby machnąć ręką. Nie kopać się z koniem, umościć wygodnie w celebryckim gniazdku, beztrosko czerpiąc profity ze statusu medialnej gwiazdy.
Tymczasem Michał Szpak konsekwentnie prowadzi „równoległe życie” muzyczne, tak odległe od swojego popularnego wizerunku jak Ziemia od Księżyca. I na przekór tym, którzy wolą widzieć w nim głównie ekscentrycznego celebrytę, już trzeci rok z rzędu szczelnie zapełnia sale koncertowe i filharmonie, tworząc spektakle będące na polskim rynku ewenementem tak w warstwie muzycznej, jak i oprawie wizualnej.
A zatem – podobnie jak przy okazji poprzednich tras – nie spodziewajcie się podczas „The Moon Tour” prostego odśpiewania popularnych hitów. Nawet jeśli zauroczyła was „Classica Tour” z jej wysmakowanymi evergreenami, czy promujący ostatnią płytę baśniowy „Dreamer Tour”, nowa propozycja charyzmatycznego wokalisty zaskoczy was po raz kolejny. Tym razem Michał Szpak postawił na terapię szokową związaną z tym, co aktualnie zajmuje jego głowę. Choć trasa ma w tytule księżyc, traktuje jak najbardziej o ziemskich sprawach. A konkretnie o katastrofie, jaką niefrasobliwie szykujemy naszej planecie.
Wokalista od zawsze podkreślał swoją silną więź z naturą, która ma dla niego znaczenie terapeutyczne. Dlatego z łatwością zrozumiemy jego dramatyczny krzyk o opamiętanie i ratowanie tego, co jeszcze jest do uratowania. Czyżby nazwa trasy była grą słów? Czy człowiek jest demonem, złą siłą dla swojej ojczystej planety? Takie sugestie artysty tu i ówdzie przed inauguracją trasy się pojawiały. Ale po kolei.
Spektakl ma nami wstrząsnąć i wstrząsa. Dlaczego? Po pierwsze dramatyczne aranżacje. Nerwowe i psychodeliczne. Szarpią naszym wnętrzem, chwilami wręcz irytują, ale właśnie tak ma być. Po drugie scenografia i rozliczna symbolika. Pośrodku sceny klatka, w której miota się bohater spektaklu. Przejmujące wizualizacje obrazują degradację naszego świata. Nawet przerysowane stroje i ruch sceniczny mają nam coś opowiedzieć. Michał niczym poranione drzewo, Michał zaplątany w foliowe sidła.
Jednak żadne zabiegi nie przyniosłyby aż takiego efektu, gdyby nie wokal. Mimo wielu atrakcji to on gra główną rolę. Spaja wszystko. Krzyczy na nas i płacze. Michał Szpak otwiera nam całą swoją zbolałą duszę. Piękna wrażliwość, niesamowite możliwości głosowe. To dzięki nim ten trudny, katastroficzny przekaz koncertu trafia w punkt i porusza.
A gęstą atmosferę w wypełnionej po brzegi Filharmonii Bałtyckiej można kroić nożem. Siedzimy przykuci do foteli. Czasami kamienna cisza zamiast oklasków potwierdza, że to nie koncert, lecz spektakl pełną gębą.
Są jednak momenty, kiedy publiczność zrywa się z nóg. Przywrócony do repertuaru „Dziwny jest ten świat” wybrzmiewa tak akuratnie, jak chyba nigdy. Rockowe „Don’t poison your heart”, czy liryczny „Ostatni zakręt” to kolejne kontrapunkty spektaklu. Ale co krok czekają nas inne zaskoczenia. Poszerzone o saksofon, flet i akordeon instrumentarium. Fantastyczny zespół Michała Szpaka, który objawia się także wokalnie. Odśpiewany wspólnie a capella nostalgiczny przebój Agnieszki Osieckiej i Krzysztofa Komedy o zabliźnianiu wojennych ran to jedna z najbardziej elektryzujących chwil koncertu.
Jest także uzdolnione muzycznie rodzeństwo wokalisty. Najpierw Damian Szpak i jego szorstki „głos ulicy”. A gdy już frustracja i smutek ogarniają nas na dobre, pojawia się promyczek. Wyśpiewana niewinnym, krystalicznym głosem młodziutkiej Ewy Szpak stara piosenka antywojenna ma siłę przekazu nie mniejszą niż w ustach Marleny Dietrich. I okazuje się kojącym zakończeniem całości.
Zakończeniem? O, nie całkiem. Na bis artysta funduje nam… rozmowę z publicznością. Trafiony zabieg, który pozwala ludziom wyrzucić emocje i wysłuchać co nieco z ust samego Michała. Przy okazji potwierdzić jego urok osobisty. Przestronną salę ogarnia poczucie bliskości i jedności. Wspólnej troski o przyszłość. Bezcenna atmosfera. A na sam koniec artysta serwuje nam swój dawny przebój, tchnący wiarę, że nie wszystko stracone. Jeszcze ciągle wszystko zależy od naszej determinacji i zwykłej miłości.
To nie było wesołe doświadczenie w Filharmonii Bałtyckiej. Ale piękne i przejmujące. Ludzie w ciszy opuszczali salę.
Michał Szpak – wokal, Damian Kurasz – gitara, Bartek Skiba – bas , Witold Paśko – gitara, akordeon, Adrian Adamski – instr. klawiszowe, Rafał Inglot – instr. perkusyjne, Władysław Wiater – saksofon tenorowy, saksofon sopranowy, flet poprzeczny, Duduk i sampler
Filharmonia Bałtycka w Gdańsku, 20.10.2019 r.