Skończyłam właśnie czytać „Przyczynę śmierci” Robina Cooka, kolejną, czternastą już część cyklu o Laurie Montgomery i Jacku Stapletonie, chociaż przez większość książki to nie oni są najważniejsi. Główną postacią jest tym razem doktor Ryan Sullivan, starszy rezydent oddziału patologii. Mężczyzna czuje wielki opór do pracy przy wykonywaniu sekcji zwłok, co jest konieczne do zaliczenia kolejnych etapów kariery przyszłego lekarza medycyny. Za to Ryana bardzo interesuje projekt, którego celem jest zbadanie, czy kolejni samobójcy na pewno dobrowolnie rozstali się ze swoim życiem.
Jak wspomniałam już na początku, w tej części cyklu dużo mniej jest Laurie i Jacka, co niespodziewanie przyczyniło się w moim odczuciu do uatrakcyjnienia powieści. „Przyczyna zgonu” od pierwszych stron wygląda bardziej na rasowy kryminał, niż thriller medyczny, jak został sklasyfikowany powyższy utwór Cooka. Akcja jest bardzo dobrze skonstruowana. Co prawda od pierwszych stron czytelnik zna motywy, ofiary, a nawet sprawców poszczególnych zbrodni, ale jakoś nie psuje mu to zabawy- co może wydawać się dziwne, ale tak jest w rzeczywistości. Mimo znanych faktów do odkrycia w dalszym ciągu było sporo ciekawostek, a kolejne strony wciąż budziły emocje. Napięcie nie malało do ostatnich stron, nie zabrakło też zaskakujących momentów.
Główna postać, to już typowe dla Cooka, nie wywoływała u mnie zbyt przyjaznych uczuć, raczej lekko schłodzone. Oczywiście od pierwszych stron kibicowałam Ryanowi, podobnie jak Laurie i Jackowi, ale za żadnym z tych bohaterów nie przepadam. Jakoś tak wychodzi, że pan Robin nie konstruuje postaci, które mogłabym polubić, zawsze odnoszę wrażenie, iż jego bohaterowie są zimni i egocentryczni. I mam tu na uwadze zarówno figury pierwszo- jak też drugoplanowe.
Pomimo takich, a nie innych bohaterów książka jest świetnym thrillerem medycznym z wieloma elementami rasowego kryminału. Postaci, chociaż mało sympatyczne, są wyraziście zarysowane i budzą zaciekawienie. Akcja rozwija się w równym, bardzo dobrym tempie, w powieści nie ma słabszych fragmentów czy przestojów, a w całym utworze doskonale widać możliwości pisarskie Robina Cooka. Mogę nawet pokusić się o stwierdzenie, iż ta powieść wciągnęła mnie dużo bardziej niż kilka poprzednich z tego cyklu. Przyczyną mogła być dłuższa przerwa, jaka upłynęła od ostatniego spotkania z Laurie i Jackiem, a może- i w to chcę wierzyć- autor popełnił jeszcze lepszą powieść niż wcześniejsze.