Premiera głośnego filmu „Zielona granica” w reżyserii Agnieszki Holland odbyła się 22 września. Film został doceniony 4 nagrodami podczas tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji, w tym Specjalną Nagrodą Jury. W Polsce od daty premiery produkcję obejrzało prawie 430 tysięcy widzów. Czy można zatem mówić o sukcesie?
„Zielona granica” to polsko-czesko-francusko-belgijska produkcja, która powstawała głównie na Podlasiu. Wiemy, że nie powalczy o nominację do Oscara jako Polski kandydat w kategorii Najlepszy film międzynarodowy, ale z pewnością jest to dopiero początek festiwalowej i nagrodowej drogi filmu. Czy o odznaczenia jednak chodzi? O „Zielonej granicy” już mówi się na całym świecie, zarówno w kontekście kina, jak i obrazowania aktualnego kryzysu humanitarnego w Europie.
Najnowszy film Agnieszki Holland podzielony jest na IV rozdziały dotyczące ściśle sytuacji granicznej Polski z Białorusią, plus epilog pokazujący pełną empatii postawę Polaków przyjmujących prawie 2 miliony uchodźców z Ukrainy w 2022 roku.
I. Rodzina
Przewodnimi bohaterami filmu jest rodzina, która ucieka przed toczącą się w Syrii wojną. Rodzice wraz z małymi dziećmi i wykształconym, dwujęzycznym dziadkiem (Mohamed Al Rashi) lecą na Białoruś, skąd mają być przetransportowani docelowo do członka rodziny w Szwecji. W samolocie poznają nauczycielkę z Afganistanu pragnącą dostać się do Polski – kraju, który poznała dzięki pełnych zachwytów opowiadań swojego brata mającego doświadczenie we współpracy z naszymi rodakami. Wszyscy mają nadzieję, że najgorsze czasy już minęły, a Unia Europejska przywita ich z szacunkiem i poszanowaniem wszelkich praw. Szybko zderzają się jednak z rzeczywistością, w której uchodźcy stają się pionkami w grze politycznej.

W trakcie filmu obserwujemy los rodziny, która staje się pretekstem do opowiedzenia większego problemu jakim jest kryzys uchodźczy na naszej wschodniej granicy. Agnieszka Holland już w pierwszych minutach wrzuca widza na głęboką wodę wywołując poczucie paniki i strachu, które współodczuwamy wraz z bohaterami. Dzięki znakomitemu scenariuszowi Agnieszki Holland, Macieja Pisuka i Gabrieli Lazarkiewicz-Sieczko nie jesteśmy w stanie odczuć prawie 2,5 godzinnego seansu w kinie, ponieważ w trwodze śledzimy losy postaci. Do tego znakomite czarno-białe zdjęcia Tomasza Naumiuka, z którym Holland współpracowała wcześniej przy „Obywatelu Jonesie”, pozwalają całkowicie skupić się na bohaterach i przekazie filmu. Na wyróżnienie zasługuje także gra aktorska wcielających się w członków rodziny i nauczycielki, czyli Jalala Altawila, Dalii Naous, Mohameda Al Rashiego i Behi Djanati Atai.
II. Strażnik graniczny
Drugi rozdział skupia się na przedstawieniu punktu widzenia jednego ze strażników granicznych – Jana (w tej roli Tomasz Włosok). Na jego przykładzie widać wyraźnie, jak bardzo rozkazy „z góry”, w tym nielegalne pushbacki, wpływają na zdrowie psychiczne mężczyzn. Jan, w odróżnieniu od większości młodych pograniczników, za chwilę ma powitać na świecie swoje pierwsze dziecko i zaczyna inaczej postrzegać sytuację na granicy. Przyjdzie mu podjąć decyzję, która może okazać się jedną z najważniejszych w jego życiu.

Będąc biernymi obserwatorami z punktu wygodnego siedzenia w sali kinowej doświadczamy szokujących scen przerzucania (dosłownie) uchodźców przez płot wieńczący drutem kolczastym. Widzowie o słabych nerwach prawdopodobnie nie raz w trakcie seansu odwrócą wzrok, inni zamrą z szoku. Dodam tylko, że wszystkie sytuacje przedstawione w filmie są oparte na zeznaniach uchodźców, aktywistów, strażników granicznych i lekarzy. Jedno jest pewne, „Zielona granica” pokazuje bezwzględność białoruskich służbistów, po polskiej stronie żal przekuwa głównie na polityków, którzy stoją za wydawaniem rozkazów.
III. Aktywiści
Agnieszka Holland skupiła się także na ukazaniu heroizmu aktywistów z Grupy Granica. Osoby te zmagają się z frustracją powodowaną ograniczeniami w udzielaniu pomocy przez ogłoszony na terenach przygranicznych z Białorusią stan wyjątkowy. „Zielona granica” nakreśla sytuację, w której znaleźli się polscy aktywiści, traktowani jak szkodniki, często sami muszą postawić granicę udzielanej pomocy by nie wpaść w ręce służb.

W filmie widzimy jak grupa aktywistów udziela pomocy nie tylko medycznej, ale też prawnej, pomagając w formalizowaniu starania się o status uchodźcy. Największa walka toczy się z czasem, ponieważ często przed rozpatrzeniem wniosku, osoba ta trafia z powrotem po drugiej stronie kolczastego płotu.
IV. Julia
Czwarty, ostatni rozdział łączący tak naprawdę całość, opowiada o psycholożce Julii (Maja Ostaszewska). Kobieta po niedawnej śmierci męża przeprowadziła się na Podlasie i pragnie rozpocząć nowe, spokojne życie na wsi. Szybko jednak okazuje się, że nie może pozostać obojętna wobec krzywdy dziejącej się tuż przy jej domu. Zaczyna wspierać aktywistów, a co za tym idzie także ludzi próbujących przedostać się przez granicę. Julia szczególnie angażuje się w pomoc nauczycielki z Afganistanu – Leili, która wskutek tragicznych wydarzeń została odłączona od poznanej w samolocie rodziny.

W międzyczasie poznajemy pacjenta psycholożki, Bogdana (Maciej Stuhr), który nie radzi sobie z natłokiem negatywnych informacji. Wkrótce role będą musiały się odwrócić i to Julia będzie potrzebowała jego pomocy. W „Zielonej granicy” epizodyczną rolę zagrała także Agata Kulesza, wcielająca się w przyjaciółkę Julii – Basię, która wykazuje bierną postawę wobec kryzysu migracyjnego.
Krwawa granica
Nie wiadomo od dziś, że Agnieszka Holland jest uczulona na krzywdę innych i w swojej twórczości opowiada głównie historię ludzi, których z różnych względów próbuje się pozbawić głosu lub doprowadzić do zapomnienia. Mogliśmy to widzieć zarówno w „Kobiecie samotnej” (1981), gdzie poznajemy przygnębiający los matki, „Pokocie” (2017), gdzie Holland oddaje sprawiedliwość zwierzynie łownej, „W ciemności” (2011) – filmie przybliżającym postać Polaka Leopolda Sochy ukrywającego żydowskie dzieci w trakcie II Wojny Światowej, czy w końcu, często przytaczanego ostatnio filmu „Europa, Europa” (1990) – który był niewygodną dla służb niemieckich opowieścią o Sallym, nastoletnim Żydzie ukrywającym swą tożsamość w szeregach Hitler-Jugend.
Jedynym powodem tak rozległej krytyki wobec najnowszego filmu Agnieszki Holland, upatruję w aktualności tematu. Dyskusja nie byłaby tak gorąca, gdyby nie fakt, że mamy świadomość, że sceny widziane na ekranie możliwe, że dzieją się aktualnie w momencie seansu, a nawet czytania tego tekstu. Krytyczna sytuacja na granicy polsko-białoruskiej jest sprawdzianem nie tylko dla Nas – Obywateli kraju, który sam doświadczył prześladowań, wojny i masowego uchodźctwa, ale przede wszystkim obecnego rządu oraz Unii Europejskiej. Być może dlatego tak ciężko jest przyjąć nam do świadomości krytykę, nawet tą konstruktywną.
Zadaniem artystów, filmowców takich jak Agnieszka Holland nie jest milczenie i strach przed opresją. Przedstawione wydarzenia znajdują potwierdzenie wśród aktywistów, naocznych świadków skutków ciągłego przerzucania uchodźców przez granicę tam i z powrotem. Narracja Agnieszki Holland nie jest zatem wyimaginowaną opowieścią, a raczej oddaniem głosu bohaterom, którzy poświęcają życie (także te rodzinne i społeczne) na rzecz rozkazów, noszenia pomocy czy w poszukiwaniu lepszego życia.
Pomimo, że film zdobył międzynarodowe uznanie i zdecydowanie okazał się kinowym hitem, to conajmniej niezręcznym jest rozpatrywanie go w kategoriach Polskiego sukcesu. Ostatnia wiadomość odnośnie przyznania reżyserce 13 listopada Specjalnej Nagrody na Festiwalu Tertio Millennio w Watykanie po raz kolejny dzieli opinię publiczną i nawet szlachetna argumentacja, tj. „dzieło, które porusza ludzkie sumienia i otwiera serca widzów” nie skłaniają do refleksji zaciekłych krytyków, którzy – jak przypominam – filmu nie widzieli.
Nagrody jednak z pewnością cieszą twórców, zwłaszcza, że na produkcję filmu złożyły się aż cztery państwa. Z drugiej strony, sukces „Zielonej granicy” może zwrócić uwagę na problem migracji ludności z krajów południowych do Europy, co może znowu prowokować do podjęcia przygotowania odpowiednich regulacji przez rządy krajów europejskich oraz samą UE.
Najbardziej prawdopodobnym jednak wydaje się wpływ „Zielonej granicy” na kinematografię i produkcję jakościowych filmów społecznie zaangażowanych. Po znakomitej (i wstrząsającej) „Aidzie” (2020) o tragicznych wydarzeniach z 1995 roku na terenie Republiki Serbskiej, „Kafarnaum” (2018) czy animowanymi „Persepolis” (2007) oraz „Walcu z Baszirem” (2008) żaden podobny film nie odniósł takiego rozgłosu.
Tak jak wspomniałam, „Zieloną granicę” od piątku, 22 września można oglądać w kinach, z tym że kluczowym słowem jest tutaj można. Tłumacząc, niektórzy mogą, wręcz powinni, ale oczywiście nie muszą, choć w mojej opinii, na ten film po prostu trzeba iść do kina i zmierzyć się z własną moralnością.