Drugi tom serii o Krystynie Lesińskiej czyli „Lato utraconych” jest równie dobry jak tom pierwszy. Zastanawiam się, czy czytanie chronologiczne byłoby lepsze- bo w „Lecie…” akcja cofa się w czasie do końca lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku- ale jakoś pasuje mi ta kolejność, zaproponowana przez autorkę, jest przemyślana, część informacji przekazanych w tomie pierwszym jest tu tylko zaznaczona, ale są to te fakty, które nie mają dla tego tomu istotnego znaczenia, chociaż rozjaśniają ogólny sens.
Jeżeli idzie o akcję tomu drugiego wydaje się, że pędzi na łeb na szyję, gdy tymczasem śledztwo toczy się w miarę wolnym tempem. Wrażenie pędu powoduje u czytelnika ciekawość, ta wzrasta wraz z pokonywanymi stronami, u mnie im bliżej końca tym robiła się ona większa i większa. Anna Kańtoch poprowadziła akcję w taki sposób, iż podejrzani zmieniali się w mojej wyobraźni jak w kalejdoskopie, a i tak motywów i sprawców nie odgadłam. Bo sama zbrodnia była wymyślona jako prosta i bez udziwnień, ale zaskoczyły mnie zarówno kolejność wydarzeń jak i motywacje: te z przeszłości, ale też te bieżące. No właśnie, intryga była od początku tajemnicza, podobał mi się zabieg autorki, aby kolejne wydarzenia i motywy odsłaniać po kawałku, stopniować zainteresowanie. A zaczęła, muszę przyznać, według prawdziwych standardów, od małego trzęsienia ziemi, aby potem napięcie mogło rosnąć: ucieczka porwanego, a tuż potem morderstwo.
Bohaterowie policyjni, o ile czytaliśmy tom pierwszy, są nam znani. W moim odczuciu budzą niezmienną sympatię, nie dlatego, iż są idealni, ale z tego względu, że posiadają zwykłe ludzkie cechy. Mają oczywiście wady, przy czym nie są one szablonowo modne obecnie, cham łamane przez pijak, używający wulgaryzmów co drugie słowo. Postaci z „Lata utraconych” rzucają czasem mocniejszym słowem, jednak częściej posługują się poprawną polszczyzną, zdarza im się popełnić błędy w życiu i śledztwie, co nie przeszkadza doprowadzić swojego postępowania do właściwego celu. Za to chwała autorce, bo książkę czyta się lekko i przyjemnie.
Język, podobnie jak w „Wiośnie zaginionych” ładny, ale prosty, łatwy w odbiorze. Anna Kańtoch nie epatuje przemocą, trafią się, owszem, opisy morderstwa, czy wypadku, ale są przedstawione z wyczuciem i smakiem. Oczywiście, dla potrzeb wyobraźni opisy są wystarczająco dokładne, ale nie budzą niesmaku.