Tak bardzo dobrze czytało mi się „Zimną sprawę”, że bezpośrednio po jej lekturze rozpoczęłam przygodę z kolejną częścią cyklu o Hubercie Meyerze czyli „Kobieta w walizce”. Tytułowa kobieta pojawia się już na pierwszych stronach, oczywiście zlokalizowana w walizce, niestety, martwa. No i zaczyna się śledztwo, w którym podejrzewa się, iż jest to zaginiona Klaudia Janus. A że większość świadków i podejrzanych, jak zawsze, mąci i kręci, śledztwo jest bardzo utrudnione. Tym razem główne skrzypce gra wcale nie Hubert, ale jego podwładny, poznany w poprzednim tomie Grzegorz Kaczmarek.
No właśnie, do połowy „Kobiety w walizce” Meyera było jak na lekarstwo, główny bohater został osunięty gdzieś na bardzo poboczny tor, ale zabieg ten wcale książce nie zaszkodził, wprost przeciwnie, dodał serii świeżości i lekkości. Przyczyna tkwi pewnie w osobowości nowego bohatera, Krzysztofa, którego czytelnik wręcz musi darzyć sympatią i życzyć mu powodzenia.
Postaci jak zawsze jest duża liczba, wszystkie dobrze wykreowane i scharakteryzowane. Każda z nich ma do odegrania własną, ważną dla akcji rolę, nie ma tam niczego ani nikogo w nadmiarze, jeżeli ktoś się pojawia na stronach tej powieści, na pewno ma jakieś znaczenie dla wydarzeń.
Akcja jak zawsze pędzi w zawrotnym tempie, wydarzenia następują jedno za drugim i podobnie jak bohaterowie, każde jest istotne i ma swoje konsekwencje, i na maksa przyczynia się do rozwiązania sprawy. A problem gmatwa się ze strony na stronę, wprawiając czytelnika w prawdziwe oszołomienie. Co sobie cenię w dobrych kryminałach, a odnalazłam w „Kobiecie w walizce”, to logika odsłanianych faktów, sensowne uzasadnienie kolejnych wydarzeń oraz wiarygodne motywy sprawców. Do plusów zaliczam też fakt, iż przestępstwa popełniają nie jacyś wydumani mięśniacy, ale tak jak w życiu ludzie zupełnie zwyczajni, wydawałoby się sąsiedzi zza płotu. Do tego pisarka nie emanuje brutalnym opisami i oszczędza mi wulgarnego języka, a styl powieści jest lekki i swobodny w odbiorze. Książka po prostu przylepia się do rąk i oczu, na zasadzie jeszcze parę stron, jeszcze jedna scena. Bo ciekawość aż dusi, bo chcę poznać motyw, bo znowu coś się wyjaśni. Po prostu rewelacyjne budowanie napięcia.
A tak na marginesie dopiszę, iż bardzo się cieszę, że autorka postanowiła wreszcie zakończyć ciągnący się kilka tomów wątek przestępstwa Huberta, od jakiegoś czasu był to dla mnie jedyny zgrzyt w kolejnych częściach, ciągnący się niemiłosiernie, irytujący i chwilami przynudzający. Tym bardziej spodobała mi się „Kobieta…”, w której ten wątek znalazł swój koniec. Teraz tylko pozostaje mi żywić nadzieję, że będą kolejne tomy, bo zrobiło się wyjątkowo ciekawie. Pani Kasiu, czekam.